Nauczyciele są bezradni: Aż chce się bić

Małgorzata Święchowicz, współpraca Monika Matuszewska

Newsweek, 14 stycznia 2013 08:00, ostatnia aktualizacja 18:21

Boję się, że mnie kiedyś poniesie. Zaciskam zęby, udaję, że nie słyszę pierdnięć i tych pizd, kurew – mówi Anna, nauczycielka w gimnazjum. – Wyobrażam sobie czasami, że podchodzę do takiego gnoja, łapię za kark… Z ostatnich badań wynika, że nie ona jedna.

Wchodzę do klasy, siedzą tyłem. Udają, że nie słyszeli dzwonka. Puszczają papierowe samolociki, krzyczą do siebie: „Kurwa, łap! W pizduuu! No łap mojego dreamlinera! Ej, teraz uwaga, we mgle leci Tu-154”. Wszyscy: „Ha, ha, ha”. Zaczynam sprawdzać obecność – opowiada Anna, nauczycielka angielskiego w gimnazjum. – Jeden beka, drugi głośno puszcza bąka. Mam wykształcenie uniwersyteckie, studia podyplomowe, kursy, mianowanie, a na niektórych uczniów żadnego wpływu. Wystarczy jeden w klasie, żeby rozwalić lekcję. Wyobrażam sobie czasami, że podchodzę do takiego gnoja, łapię za kark… Ale nie podchodzi, nie łapie, żeby nie skończyć jak ten wuefista z gimnazjum w Białymstoku. Miał sprawę w sądzie, bo nie wytrzymał, chwycił ucznia, pchnął, chłopak odbił się od drzwi.

– Boję się, że mnie też kiedyś poniesie. Zaciskam zęby, udaję, że nie słyszę pierdnięć i tych pizd, kurew – mówi Anna. Wstyd przyznać, ale pocieszyła ją wiadomość, że w jednej z zabrzańskich podstawówek 13-letni Kuba masturbował się na angielskim. – Pomyślałam z ulgą: są lekcje rozwalane bardziej niż moje. Rodzice w tamtej szkole oburzali się, że nauczyciele nie reagują. Kuba na oczach wszystkich zaspokajał się seksualnie, palił papierosy. A nauczyciele?

– Nic – mówi Anna. – Taki myk: jeśli „nie widzisz”, nie musisz reagować i narażać się na ryzyko, że reakcja okaże się zła, przesadna. Mnie na przykład nikt nie uczył, jak powstrzymać 13-latka, który rozpina rozporek i zaczyna się onanizować. No co zrobić? Złapać go za rękę?

Krzyk i kary cielesne

– Najgorsze, co może zrobić nauczyciel, to dać się ponieść emocjom – mówi pedagog, prof. Jacek Pyżalski. – Wyzywać, grozić, obrażać, mówić: doigrałeś się, już po tobie. Wtedy uczeń nie ma nic do stracenia, inni też się nakręcają. I już nikt nie chce się wycofać.

Prof. Pyżalski od lat bada, jak nauczyciele radzą sobie w trudnych sytuacjach. Okazuje się, że wielu jest bezradnych. Poprosił ponad 1200 pedagogów z różnych regionów Polski, żeby opisali, co im się przytrafiło na lekcjach w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Nauczyciele twierdzili, że uczniowie na lekcjach rozmawiają przez telefon, rżą jak konie, pukają, stukają, poszturchują się, czytają gazety, grają w karty, jedzą. Większość nauczycieli uważała, że na niektórych uczniów działa tylko ostry krzyk, mocne słowo. A co szósty chciałby, żeby w szkole były dozwolone kary cielesne – inaczej nie utrzyma się dyscypliny.

Kiedy o nauczycielach wyrywających się do krzyków i bicia przeczytał Marek Michalak, rzecznik praw dziecka, był przerażony. 28 grudnia zeszłego roku wysłał do minister edukacji Krystyny Szumilas list z pytaniem, jak resort zamierza zmienić te niepokojące postawy nauczycieli. MEN jeszcze pracuje nad odpowiedzią.

Pani wpada w szał

Dyrektor szkoły w Krasnosielcu na Mazowszu w życiu by się nie spodziewał, że geografowi mogą tak puścić nerwy. Nauczyciel zły na ucznia, który rozwalił mu lekcję, zatrzymał chłopaka w klasie po zajęciach. – I co ty myślisz? – krzyczał. – Lekcji nie dasz mi prowadzić, skurwysynu pierdolony? Wpierdolić ci tu? Ty chamie... To doświadczony nauczyciel, 27 lat w zawodzie. Wyjątkowo dotąd ceniony – mówi „Newsweekowi” dyrektor. A pękł, wyszedł z siebie. Uczeń to nagrał, film z belfrem wyprowadzonym z równowagi trafił do internetu, nawet był w telewizji. Wstyd, nagana, zabrany dodatek motywacyjny i niewykluczone, że trzeba się będzie tłumaczyć w prokuraturze.

W ubiegłym roku przed sądem zaczął się proces nauczycielki przyrody z podstawówki w Czerninie – szkolna sprzątaczka nagrała, jak pani od biologii wpada w szał, szarpie ucznia, krzyczy. On do niej: „Dlaczego mnie bijesz?”. A ona: „Bo tak mi się podoba”. Wcześniej przed sądem stanęła nauczycielka zerówki w Przyjmie koło Konina – ciągnęła ucznia za ucho, biła książką po głowie.

Ilu nauczycieli ma podobne sprawy karne? Ilu – za pobicie czy straszenie uczniów – ukarały komisje dyscyplinarne? Ilu jest zawieszonych? Tego nie wie ani Ministerstwo Edukacji, ani Związek Nauczycielstwa Polskiego, ani oświatowa Solidarność. Nie liczą.

Próba sił

Ewa, nauczycielka polskiego w głogowskim Gimnazjum nr 5, ma 30-letni staż, w tym jeden rok wyjęty z pracy i życia. – Ja z nerwów mało co z tego roku pamiętam. Brałam silne leki, żeby jakoś znieść zarzuty, przesłuchania, rozprawy w sądzie.

Była oskarżona o znęcanie się nad uczniem. A chciała tylko, żeby ściągnął czapkę. Nawet go nie znała, mijali się na korytarzu, powiedziała, żeby zdjął. Nie chciał. Spotykali się przez kolejne dni – uczeń zawsze w czapce, nauczycielka zawsze z żądaniem, żeby ściągnął. I tak od słowa do słowa, zaczęły się obelgi. On słyszał, że jest niewychowany bachor, skończy w poprawczaku. Więc jak się odwracała, udawał, że kopie ją w tyłek. W końcu nie wytrzymała, zdarła mu czapkę z głowy. On wracał ze szkoły tak wściekły, że robił demolkę w domu. Wyobrażał sobie, że tłukąc różne przedmioty, ją tłucze.

Kiedyś zderzyli się na korytarzu – ona do niego: „Uważaj, co robisz!”. On do niej: „Bujaj się”. Poszła na skargę do pedagoga, to chłopak jej odkrzyknął: „Coś się do mnie tak przyczepiła, stara kurwo!”. Wtedy to się skończyło policją, uczeń miał sprawę za obrazę, nauczycielka wygrała. Ale później to ona miała sprawę – doniesienie do prokuratury złożyła matka chłopca. Siedząc na ławie oskarżonych, polonistka słuchała, co mają do powiedzenia na jej temat uczniowie, co nauczyciele. Okazało się, że wśród tych pierwszych ma mniej zaciętych wrogów niż wśród tych drugich. – To wszystko razem mnie zdemolowało od środka, w zasadzie mnie zabiło – mówi polonistka. Sąd w ubiegłym roku orzekł, że jest niewinna. Wróciła do szkoły. – Chodzę z podniesioną głową, ale wciąż na lekach.

A kiedyś – pamięta – była siłą spokoju. Uczniowie mówili na nią „mamusia”. Nigdy się uczniów nie bała. Dostawała trudne klasy: nieletnie prostytutki, chłopców, którzy biją rodziców, mają na koncie kradzieże, rozboje. Przez te lata nauczyła się jednego: gdy ma się lekcje z nową klasą, to trzy pierwsze miesiące są czasem prób: oni kwiczą, beczą, puszczają samolociki, sondują, na ile mogą sobie pozwolić. Jeśli wyraźnie nie postawisz granic, to skończysz jak ten nauczyciel z Torunia, któremu nałożyli kosz na głowę.

– Starałam się więc szybko ustalać zasady, jak się coś działo, natychmiast reagować. A teraz nie wiem, czy warto. Dziś wyszłam na dyżur, patrzę: dziewczyna obściskuje się z chłopakiem. Proszę, żeby się od siebie odsunęli choćby na tyle, aby między nich dało się wcisnąć kartkę. Na to uczennica do mnie, żebym się nie ważyła dotykać jej kartką, bo to będzie naruszenie nietykalności cielesnej – opowiada polonistka.

Wypaleni po trzech latach

– Są nauczyciele, którzy trzy lata popracują i już są zawodowo wypaleni. To makabra mieć 28 lat i wszystkiego serdecznie dość – mówi Tomasz Wojciechowski, psycholog, prezes Fundacji na rzecz Bezpieczeństwa i Współpracy w Szkole Falochron. Kilka lat temu, gdy przeprowadzono ogólnopolskie badania dotyczące kondycji nauczycieli, okazało się, że tylko co trzeci mógł się pochwalić dobrym stanem psychicznym. – Nie mają dobrego przygotowania do radzenia sobie w trudnych sytuacjach, na studiach się tego nie uczy – tłumaczy prezes Wojciechowski. – A to ludzie jak inni: boją się, złoszczą, są sfrustrowani, agresywni, zmęczeni.

Dyrektorka zespołu szkół w Wilkowisku koło Limanowej mówi, że do dziś nie potrafi rozgryźć tej nauczycielki matematyki. Dzieci robiły to, co chciała, bo jak ktoś był nieposłuszny, kazała się kłaść na ławce, przytrzymywała za głowę, pozostali uczniowie mieli podchodzić po kolei i bić. Kto odmawiał bicia, za karę musiał chodzić dookoła klasy w kucki.

– Mówiła, że tak się robi kaczuszkę – wzdycha dyrektorka szkoły. Gdy wyszły na jaw metody matematyczki, dyrektorka nie mogła spać (dzieci, zanim się przełamały i zaczęły opowiadać, też miały kłopoty ze snem, do tego biegunki, wymioty). – Słuchałam, co im pani kazała robić, i płakałam – opowiada dyrektorka. Ściągnęła nawet psychologa, żeby przebadał, czy nie konfabulują. Nie mogła uwierzyć. Prokuratura w grudniu przesłała do sądu akt oskarżenia, wkrótce zacznie się proces.

Nic nie można zrobić

Joanna, nauczycielka niemieckiego w Gimnazjum i Liceum Towarzystwa Oświatowego Lykeion w Łodzi: – Uczę 20 lat i widzę, że jest coraz gorzej. Ja akurat nie mam sytuacji konfliktowych z uczniami, ale dostrzegam ten problem wśród nauczycieli, których znam. Nie mają takiego komfortu jak ja – pracuję w małej szkole: 170 uczniów, oni w dużych placówkach. W pokoju nauczycielskim każdy stara się pokazać, że jest fest i jemu uczniowie nie wchodzą na głowę. Nie mówi się otwarcie o problemach, bo nikt przecież nie chce uchodzić za takiego, który sobie nie radzi.

Tymczasem uczniowie wychodzą z klasy bez pytania, hałasują, wybuchają, bluźnią. Wulgaryzmy traktują jak przerywniki. To problem powszechny jak palenie. Nie można nic z tym zrobić, już nie wiadomo, jakie kary stosować. Finansowych nie można. Prace społeczne tylko za zgodą rodziców. A z rodzicami trudno się umówić, unikają spotkań z nauczycielem. Wolą nic nie robić.

http://spoleczenstwo.newsweek.pl/nauczyciele-sa-bezradni--az-chce-sie-bic,100375,1,1.html