Gdy w święta zapominamy o świętach.
„Jak nie ja, to kto inny to wyzbiera. W takim kraju żyjemy”
Maciej Dzwonnik 2014-12-19, ostatnia aktualizacja 2014-12-19 12:34:16
Zawsze wydawało mi się, że święta Bożego Narodzenia uzewnętrzniają nasze najlepsze cechy. Skłaniają do refleksji, sprzyjają modlitwie i zadumie, godzą zwaśnionych, budują na nowo miłość i szacunek do bliźniego i motywują do pomocy innym. Niestety, podczas przedświątecznych zakupów w centrum handlowym Riviera w Gdyni przekonałem się, w jak dużym żyłem błędzie.
Co roku mam problem z wyborem świątecznych prezentów dla bliskich. Ich zakup zawsze zostawiałem na ostatnią chwilę, czego efektem były czasem nietrafione podarunki. Tym razem, nauczony doświadczeniem z ubiegłych lat, na przedświąteczne zakupy wybrałem się tydzień wcześniej. Jak na faceta, to chyba niezły wynik. Nie miałem konkretnych pomysłów, wałęsałem się więc od sklepu do sklepu. Najpierw na Świętojańskiej, potem w Batorym i Kwiatkowskim. Łowy nie były udane, wybrałem się więc do Riviery, największego w Trójmieście centrum handlowego. Zbyt duży wybór nierzadko komplikuje jednak sprawę i tak było też tym razem. Po ok. dwóch godzinach buszowania między regałami w mojej ręce znajdowała się tylko jedna siatka z księgarni.
„W takim kraju żyjemy, proszę pana”
W pewnym momencie, przy otoczonej leżakami fontannie na samym środku Riviery, zobaczyłem starszą panią, która... chodziła po niej i wygrzebywała z niej drobniaki. Kto był w Rivierze, ten wie, że cykle tej fontanny zmieniają się co kilka sekund. Kobieta próbowała uniknąć oblania strumieniem wody, co jednak niespecjalnie jej się udawało i w pewnym momencie zbierała te groszówki nawet na czworaka. Śledziło ją kilkanaście osób, niektórych mocno rozbawionych, wyłożonych przy tym wygodnie na leżakach i z pakunkami pełnymi prezentów u stóp. Dwóch chichoczących nastolatków nagrywało ją dyskretnie telefonem.
Kobieta, ok. 60-letnia, nie wyglądała jak osoba bezdomna. Jej odzież, stara i zniszczona, wskazywała jednak, że nawet te 10-groszówki mogą zrobić różnicę w jej codziennym budżecie. Poprosiłem ją, żeby zeszła z fontanny. Dała się namówić dopiero wtedy, gdy zaproponowałem jej trochę pieniędzy, ale pod warunkiem, że zostawi już tę fontannę w spokoju. Gdy zeszła, dałem jej banknot. Powiedziała mi tylko: „Dziękuję panu, ale jak nie ja, to kto inny to wyzbiera. W takim kraju żyjemy”.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Uśmiechnąłem się więc tylko i poszedłem w swoją stronę, kątem oka widząc, jak młoda para, wyłożona na wspomnianych leżakach, szepcze sobie coś do ucha, patrząc w moją stronę i chichocząc. Nie pamiętam, kiedy czułem się tak kimś zażenowany.
Nie wiem, czy po tej sytuacji kobieta wróciła jeszcze na tę fontannę. Mam nadzieję, że nie. Dużo myślałem za to o tym, co zdążyła mi powiedzieć. „W takim kraju żyjemy”. No właśnie, w jakim? Takim, gdzie jest bieda? Ale bieda jest przecież wszędzie, w każdym kraju, tak wysoko rozwiniętym, jak i przeciętnym, dopiero się rozpędzającym gospodarczo, gdzie wolny rynek liczy sobie dopiero ćwierć wieku. Więc to nie to.
Show się skończy, zostanie wigilijny stół
Żyjemy w kraju, gdzie w centrum handlowym w przeddzień świąt Bożego Narodzenia, obok nastolatka z wypchanym przez rodziców portfelem, starsza kobieta wygrzebuje drobniaki z fontanny, a ów nastolatek, zamiast jej pomóc (lub chociaż biernie odwrócić wzrok), rozsiada się na leżaku i ma z jej niedoli uciechę. Nagrywa ją, potem być może pokaże nagranie kolegom albo wrzuci do sieci. Będzie sporo śmiechu i szyderstw.
Obok nastolatka siedzą mężczyźni i kobiety, młodzi i starzy. Nikt nie reaguje. Para, ładnie ubrana, być może po studiach, uczciwie oraz ciężko pracująca, patrzy się na kobietę z wyrazem twarzy podobnym do tego, jaki maluje się na ludziach oglądających show w cyrku. Żadne z nich nie wpadło na to, by tej kobiecie pomóc, by powiedzieć „stop” jej poniżeniu. A może po prostu oboje mieli to gdzieś? Może ich zdaniem swoje już zrobili, dorzucili się przecież w pracy do „szlachetnej paczki” dla jakiejś biednej rodziny, której nigdy nawet nie poznają? A teraz mogą już z czystym sumieniem upajać się tym, że inni mają gorzej.
Zastanawiam się, w jakim miejscu się zgubiliśmy. Od kiedy idea świąt przestała mieć dla nas jakiekolwiek duchowe znaczenie? Kiedy święta stały się dla nas festiwalem konsumpcji, a nie czasem służącym zadumie, refleksji i modlitwie? Kiedy nad miłość i szacunek do bliźniego przełożyliśmy prymitywną uciechę z jego niedoli?
Najbardziej zabolały mnie te pakunki z prezentami. Ludzie, dla których dość rozpaczliwy czyn tej kobiety był tylko przerywnikiem między zakupami, usiądą za kilka dni przy wigilijnym stole. Zgodnie z tradycją ustawią na nim jeden dodatkowy talerz, dla niespodziewanego gościa. Nikogo oczywiście nie podejmą, talerz pozostanie pusty. O tej kobiecie zdążą w międzyczasie zapomnieć. Przełamią się opłatkiem, życząc bliskim zdrowia i szczęścia. A potem wręczą starannie zapakowane prezenty, dowody miłości i szacunku. Te same, o które potykali się, wstając z leżaków w Rivierze, gdy „show” niespodziewanie się skończyło.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA