25.02.2017
Jakoś tak się przyjęło, że historie o młodzieży LGBT nie mogą się skończyć dobrze. Chciałam, żeby moja książka miała szczęśliwe zakończenie - mówi Natalia Osińska, autorka powieści ''Fanfik''.
Fanfik, czyli co?
- Fanfik to opowiadanie napisane na podstawie jakiegoś istniejącego już tekstu kultury, najczęściej filmu, serialu albo powieści. Z badań wynika, że fanfiki piszą głównie kobiety, często nastolatki. Tworzą alternatywne historie dla swoich ulubionych bohaterów albo idoli.
„Fanfik” to też tytuł pani debiutanckiej powieści. Główna bohaterka, gimnazjalistka, jest niejako gwiazdą internetowych opowiadań. Skąd czerpała pani wiedzę o młodych ludziach piszących fanfiki?
- Z Internetu. Czytałam ich dyskusje i to, o czym piszą. Te fanfiki są pisane przez nastolatki, które na ogół nie mają zbyt dobrego warsztatu literackiego. Podświadomie umieszczają w nich treści, dzięki którym można się wiele dowiedzieć o tym, co je złości albo boli. Na poziomie fabuły na przykład fanfik jest o Justinie Bieberze, a w tle widzę samotność, odrzucenie, kompleksy. Wiele motywów się powtarza i stąd mogę wysnuwać wnioski o pewnych uniwersalnych bolączkach młodego pokolenia.
Wielu młodych homoseksualistów cierpi z powodu odrzucenia przez rówieśników.
Proszę podać przykład.
- Zastanawiało mnie, dlaczego tak wiele fanfików opowiada o miłości dwóch mężczyzn. A jak wspomniałam przed chwilą, piszą je głównie dziewczyny, zakładam, że w większości heteroseksualne.
Więc o co tu chodzi?
- Jedna z hipotez mówi: dziewczyny mają poczucie, że są słabszą czy nawet gorszą płcią. Wmówiła im to popkultura, literatura czy w ogóle szeroko rozumiana kultura. W dodatku wśród bohaterów mało jest postaci ciekawych, silnych kobiet, o których chciałoby się pisać. Harry Potter ma co prawda inteligentną koleżankę Hermionę, ale w zasadzie ona istnieje głównie po to, żeby mu pomagać. Dziewczyny są z reguły na doczepkę, służą po to, żeby bohater jeszcze bardziej błyszczał. Po co pisać o kimś takim?
Czy pisząc „Fanfika” inspirowała się pani sagą Małgorzaty Musierowicz?
- Nie. A powinnam?
To samo miejsce akcji, czyli Poznań, realistyczna opowieść.
- Mieszkam w Poznaniu i jestem blisko związana z Jeżycami. Moja powieść jest w dodatku realistyczna, więc w sumie można powiedzieć, że obracam się w obrębie tego samego uniwersum. Moi bohaterowie stąpają po tej samej ziemi, po której stąpają Borejkowie. Nie planowałam jednak nigdy pisać „dalszego ciągu sagi o Jeżycjadzie” ani podważać tego, co jest w książkach Musierowicz. „Fanfik” nie jest fanfikiem do „Jeżycjady”.
Większość fanfików piszą młode, heteroseksualne dziewczyny.
To jak to jest, mieć dziś 16 lat?
- Z riserczu, który przeprowadziłam, wynika, że najważniejsza jest atencja. Dzieciaki używają takiego słowa: atencjusz. To ktoś, kto zabiega o uwagę, ale w sposób obciachowy. Na przykład nosi na nadgarstku bandaż, żeby pokazać wszystkim, że właśnie się ciął. A tak naprawdę tego nie zrobił. Dzieci zabiegają o taką uwagę.
Czy to jest odbierane pozytywnie czy negatywnie?
- Trudno powiedzieć. Jeśli jesteś lubiany, masz fajny kanał na YouTubie i grono ludzi, którzy cię podziwiają, to jest fajnie. Ale w momencie, kiedy pokażesz, że za bardzo ci na tym zależy, bardzo łatwo stać się takim atencjuszem. Czyli kimś, kto zabiega o uwagę. Wtedy to jest żałosne. Granica jest naprawdę bardzo cienka.
W jaki sposób można o taką uwagę zabiegać?
- Modne są wspomniane już kanały na YT. Każdy teraz chce być youtuberem, bo nie tylko przynosi sławę, ale też pieniądze. Nawet jeśli są małe, to stanowią ważny argument dla rodziców. Pokazują, że to siedzenie godzinami przed kompem ma jakiś sens. Jeśli się prowadzi kanał tematyczny, można się też załapać na fanty od producentów - kosmetyki, książki, gadżety do testowania. To też jest jakieś oczko wyżej w hierarchii.
Kategoria wizerunku jest dla nich ważna?
- Tak. Poza tym ważne jest, żeby być zabawnym. W cenie jest człowiek, który nie jest za bardzo poważny, ale też nie popada w śmieszność. Bo młodzi ludzie bardzo szybko wyczuwają, że coś jest na siłę.
I co jeszcze jest ważne?
- Dzieciaki potrafią się odsłonić, bardzo dużo powiedzieć o sobie, byle tylko zdobyć uwagę, robiąc nawet głupie rzeczy.
Wielu nastolatków zdobywa wysoką pozycję w rówieśniczej hierarchii np. dzięki prowadzeniu własnego kanału w serwisie YouTube.
Czy ważne są kontakty z rodzicami?
- Mam wrażenie, że zbyt dobre relacje ze starymi nie są wysoko punktowane. Nie zauważyłam, żeby rodzice zbyt często przewijali się w ich opowieściach. Oprócz zdań typu: stara znowu coś chce ode mnie. Chwalenie się fajnymi rodzicami jest trochę jak chwalenie się pieniędzmi. W dobrym towarzystwie się tego nie robi.
Czy polska szkoła i środowisko, w którym wychowuje się pani bohaterka, są dobre do odkrywania tożsamości seksualnej?
- Wszystko, co ma w nazwie ''seks'', jest traktowane podejrzliwie. Seks oznacza kłopoty i nastoletnie ciąże. Ale muszę przyznać, że znane mi historie młodych transchłopaków są dość pozytywne. Szkoła dała radę. A jeśli chodzi o kontakty z rówieśnikami, wiele zależy od nich samych.
Ważna jest atencja. Umiejętność przekucia swojej szczególnej sytuacji w coś, czym można zapunktować w oczach innych. Z tym że mówię tylko o chłopakach. Łatwiej być transchłopakiem niż transdziewczyną w szkole.
Dlaczego?
- Bo - w nastoletnim rozumieniu - kiedy dziewczyna postanawia być chłopakiem, to oznacza, że dąży do czegoś lepszego.
Boże, wszędzie ten patriarchat.
- Nie mówię, że mi się to podoba. Mówię, jak jest. Tak też powstawała ta książka, opisywałam, co widzę. A widzę myślenie stereotypami i mizoginię.
W polskim społeczeństwie wciąż żywych jest bardzo dużo stereotypów na temat zmiany płci.
Czy istnieją w szkołach mechanizmy oswajania?
- To zależy od szkoły. Ostatnio fundacja Trans-Fuzja wydała podręcznik dla nauczycieli „Transpłciowa młodzież w polskiej szkole”. Bo dotąd nie było jakiegoś ujednoliconego systemu wsparcia w przypadku ucznia trans. Może teraz coś się zacznie powoli zmieniać.
Po to też napisała pani książkę? Żeby coś zaczęło się zmieniać?
- Chciałam napisać książkę ze szczęśliwym zakończeniem. Jakoś tak się przyjęło, że historie o młodzieży LGBT nie mogą się skończyć dobrze. Przeglądając amerykańskie portale recenzenckie, zwróciłam uwagę, że środowisko LGBT często krytykuje powieści ze złym zakończeniem. To, że zawsze główny bohater musi umrzeć albo przynajmniej zostać zgwałcony lub mocno sponiewierany przez życie. Albo jest zabawną, stereotypową postacią, której nikt nie bierze poważnie. Zadałam sobie pytanie: czy możliwa jest inna narracja? Bo chyba w realnym świecie osoby o odmiennej orientacji seksualnej czy te inaczej definiujące swoją płeć jednak czasem bywają szczęśliwe? A zresztą, nawet jeśli wyjdzie mi bajka, to co w tym złego? Przecież jeżeli weźmiemy standardową narrację dla nastolatek, czyli motyw dziewczyny czekającej na księcia na białym koniu, który weźmie na swoje ramiona wszystkie jej troski, to to też jest bajka. Życie rzadko kiedy tak wygląda. No i napisałam tę moją bajkę o nastolatkach nieheteronormatywnych.
Nie chciałam napisać powieści, która pokazywałaby jakieś statystyczne losy. Interesowała mnie historia dwóch konkretnych postaci z krwi i kości, którym się udało.
Dla kogo jest ta książka?
- W pierwszej kolejności pisałam ją dla rodziców. Ona miała być o nastolatkach, ale nie wyłącznie dla nastolatków.
Wsparcie i akceptacja bliskich jest bardzo ważne dla nieheteronormatywnych nastolatków.
Ale mogę ją dać swojej siostrze?
- A ile ma lat?
16.
- To spokojnie. Widziałam, że licealiści polecają moją książkę kolegom z gimnazjum. To raczej dorośli mają tendencję do podbijania granicy wiekowej.
A dlaczego tę książkę mają przeczytać rodzice?
- Żeby zadać sobie pytanie: jak daleko sięga moja miłość do dziecka? Czy rzeczywiście jest bezgraniczna, czy tylko mi się tak wydaje? Żeby w tym okropnym, pyskującym, trzaskającym drzwiami bachorze zobaczyć człowieka, który za chwilę będzie dorosły i sobie z tą świadomością nie radzi. I jeszcze przy okazji, żeby się zastanowić, czy wiedzą, co ich dzieci robią w sieci.
A co robią?
- Na przykład piszą bardzo zabawne fanfiki pornograficzne. Ich komizm jest oczywiście niezamierzony. Istnieje nawet takie określenie jak IKEA-erotica, czyli opis sceny łóżkowej, napisany przez dzieciaka, który nie ma zielonego pojęcia, o czym pisze. Ten opis przypomina instrukcję obsługi z Ikei. Opisuje tyle, co widział w jakimś filmie, nie mając żadnego doświadczenia seksualnego, nie wie nic o emocjach, które mogą takim doświadczeniom towarzyszyć. Przy okazji wyłazi też katastrofalny brak edukacji seksualnej na najbardziej podstawowym poziomie. Przychodzą mi tu na myśl te wszystkie fanfiki o nastoletnich fankach, które już kilka godzin po upojnej nocy ze swoim idolem mają pierwsze ciążowe mdłości, a miesiąc później pokaźny brzuch.
Młodzi ludzie szukają w sieci miejsc, w których będą mogli się wybić (fot. JackF / iStockphoto.com)Młodzi ludzie szukają w sieci miejsc, w których będą mogli się wybić
Jak młodzi ludzie się ze sobą komunikują?
- Pisanie do siebie zanika. Dużo jest zdjęć i filmików, memów, emotikonów, które zastępują całe zdania. Dotyczy to też fanfików. Coraz modniejsze są fotostory, czyli fanfiki w postaci serii klatek z filmu czy serialu, okraszonych dialogami.
Facebook jest dla starych. Młodzi ludzie siedzą na Snapchacie, Instagramie czy YouTubie.
- Młodzi przede wszystkim nieustannie migrują w poszukiwaniu atencji. Szukają miejsc, gdzie będą mogli się wybić. Gdzie system punktowania ich działalności - lajki, gwiazdki, kciuki w górę, badge i tak dalej - będzie dla nich najbardziej korzystny. Uciekają z miejsc, gdzie są spaleni, bo ktoś ich ośmieszył, albo sami się zbłaźnili, tylko po to, by za chwilę pojawić się gdzie indziej. Tworzą swoje bandy, obrażają się, kasują konta, za chwilę zakładają nowe. Większość z nich ma za mało cierpliwości, by długo usiedzieć w jednym miejscu.
A pani po której stronie stoi?
- Chyba najbardziej po stronie ojca mojej bohaterki. Ale również trochę po stronie dzieciaków, bo mamy podobne zainteresowania, oglądamy te same seriale i filmy. Dlatego próbowałam zaakcentować w mojej książce punkty, gdzie można znaleźć tę płaszczyznę porozumienia między pokoleniami, chociażby szczątkową.
Inspirowała się pani jakimiś innymi książkami?
- W pierwszej kolejności fanfikami. Cały pomysł na książkę wziął się z próby stworzenia fabuły, która byłaby atrakcyjna dla czytelnika fanfików. Wyszłam z założenia, że skoro młodzież namiętnie je tworzy i czyta, a jednocześnie ze statystyk wynika, że czytelnictwo wśród niej spada, to coś tu jest nie tak. Rynek zupełnie mija się z targetem. Zaczęłam się zastanawiać, co jest takiego w fanfikach, czego mainstreamowa literatura młodzieżowa dzieciakom nie oferuje. Książka jest efektem tych rozważań.
W trakcie pisania zorientowałam się, że wybrałam sobie tematykę, która na polskim gruncie w zasadzie nie istnieje w powieści młodzieżowej i że może mi być ciężko się przebić, więc zaczęłam ostro studiować podręczniki pisania bestsellerów. Wiedziałam, że to musi być książka, która chwyta czytelnika za gardło od pierwszej strony i nie poluźnia tego uścisku aż do końca. Chciałam, żeby w trakcie lektury czytelnik na przemian śmiał się i płakał. Podobno się udało.
Natalia Osińska. Absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. „Fanfik” to jej literacki debiut.
Arkadiusz Gruszczyński. Dziennikarz i animator kultury.