Na polskie kino spogląda Piotr Kurpiewski

Lewiatan, reż. Andriej Zwiagincew, 2014

Artykuł wyjątkowo poświęcony jest filmowi rosyjskiemu. Lewiatan to najpoważniejszy konkurent Idy Pawła Pawlikowskiego w aktualnie trwającym wyścigu o najistotniejsze nagrody filmowe w Europie i na świecie, dlatego uważam, że warto porównać oba dzieła.

Hiobowe wieści w rosyjskim wydaniu

W Starym Testamencie kilkakrotnie pojawiają się informacje o lewiatanie – wielkim potworze z morskich głębin, którego zbudzenie może spowodować katastrofę. W myśl tego, co podaje Biblia – z lewiatanem nie można wygrać ani go oswoić – jako najpotężniejsze ze stworzeń jest w stanie podporządkować sobie inne formy życia – jedynie Bóg potrafi go poskromić.

Lewiatan to tytuł najnowszego filmu rosyjskiego reżysera Andrieja Zwiagincewa, uznanego autora kina – wielokrotnie nagradzanego za swoje wcześniejsze dokonania – Powrót, Wygnanie i Elenę. Zwiagincew dał się poznać jako konsekwentny twórca, który stara się w paraboliczny sposób opowiadać o współczesnym świecie. W swych filmowych narracjach reżyser umieszcza odniesienia biblijne, które można odczytywać zarówno w kategoriach diagnozy współczesności, jak również jako głos w dyskusji o dość statycznej od tysięcy lat kondycji natury ludzkiej.

Główny bohater Lewiatana Kola (Aleksiej Sierbriakow) jest na życiowym zakręcie – władze prowincjonalnego miasteczka, w którym mieszka, chcą zabrać mu jego ziemię i dom, w zamian za niską rekompensatę finansową. Kola próbuje walczyć o sprawiedliwość w sądach i urzędach. Obserwując kolejne wydarzenia – oglądamy stopniowy upadek człowieka – współczesnego Hioba, któremu los (Bóg?) odbiera wszystko – dom, rodzinę i wolność.

Lewiatana można określić jako film wieloznaczny, oskarżycielski, polemiczny.

Przechodząc do analizy dzieła (to bardzo adekwatne słowo określające najnowszy film Zwiagincewa) na poziomie opowieści o współczesnej Rosji, można stwierdzić, że jest to państwo bardzo opresyjne, nie liczące się ze swoimi obywatelami. Walka Koli o sprawiedliwość jest z góry skazana na klęskę – bezduszny aparat urzędniczy, symbolicznie reprezentowany przez otyłego mera (Roman Madjanow) miasteczka, fizycznie i psychicznie wykończy bohatera i pozbawi go jakiejkolwiek nadziei na lepsze jutro. Przeciwko Koli występują reprezentanci państwa – policja, sąd i urzędnicy niższego szczebla. Nad wszystkim natomiast unosi się duch Władimira Putina, którego zdjęcie zdobi ścianę gabinetu wielkiego (dosłownie i w przenośni) mera. Burmistrz to tytułowy lewiatan – nie można go pokonać, szczególnie jeśli stosuje się uczciwe metody walki (w przypadku Koli jest to wynajęcie moskiewskiego adwokata). Idąc dalej tym tropem – lewiatanem można określić współczesne państwo rosyjskie – geograficznie największe państwo świata, którego aktualny prezydent ma wielkie, imperialne ambicje. Przedstawienie Rosji wypada w filmie przekonująco, jestem w stanie uwierzyć Zwiagincewowi, że tak właśnie wygląda tamtejsze życie polityczne.

Nieco słabszą stroną Lewiatana jest jego paraboliczny wymiar – odwołania do Biblii są w pewnych partiach zbyt nachalne i oczywiste (szczególnie w scenie rozmowy pijanego Koli z miejscowym popem). Można odnieść wrażenie, że reżyser upewnia się, że wszyscy widzowie zauważyli hiobową stronę udręczonego Koli. Ta dosłowność (zarówno słowna, jak też wizualna – szkielet wieloryba-lewiatana oglądamy co najmniej dwa razy za dużo) pozbawiła film pewnej tajemnicy, zabrała przyjemność odczytywania zakodowanych w obrazie znaczeń i symboli.

Nie zmienia to jednak faktu, że Lewiatan to wielkie, zapierające dech w piersiach kino. Wspaniałe zdjęcia eksponujące surowy krajobraz północnej Rosji, stanowią klasę samą w sobie. Aktorstwo w filmie Zwiagincewa również jest najwyższej próby – zarówno odtwórcy pierwszoplanowych postaci, jak i epizodyczne role wypadają bardzo przekonująco i prawdziwie. Całość dopełniają subtelnie dobrane dźwięki – podkład muzyczno-dźwiękowy stopniuje napięcie, a także stanowi komentarz dla wydarzeń zmieniających się na ekranie.

Odniosłem również wrażenie, że Zwiagincew zacytował w swym najnowszym obrazie Pancernika Potiomkina – klasyczny film radziecki opowiadający o rewolucji. Lewiatan, podobnie jak dzieło Eisensteina rozpoczyna się od pokazania wzburzonego morza, które okaże się kluczowym elementem dla fabuły filmu. W Potiomkinie morze na końcu było spokojne – wszak rewolucja zakończyła się zwycięsko dla pokrzywdzonych. W ostatnich ujęciach Lewiatana znów oglądamy wzburzone morze – Zwiagincew zdaje się tym samym mówić: czeka nas jeszcze wiele niegodziwości, walka z lewiatanem trwa…

Poniższy tekst został wyróżniony podczas czwartej edycji filmowego Festiwalu Kamera! Akcja! w Łodzi w 2013 roku. Prezentuję go na okoliczność projekcji Księstwa przez TVP 2 w dniu 15.10.2014

Piotr Kurpiewski, rec. Księstwo, reż. Andrzej Barański, 2011.

Sugestywne księstwo współczesnej wsi

   Polska wieś od wieków fascynowała twórców i jak dotąd do najważniejszych kulturowych opisów prowincji oraz życia jej mieszkańców należy powieść Chłopi Władysława Reymonta. Świat wykreowany w dziele przez pisarza stanowi do dziś punkt odniesienia dla wszystkich, którzy pragną poznać obyczaje i obrzędy towarzyszące zarówno pracy, jak i świętowaniu na polskiej wsi u schyłku XIX wieku.

   Współczesny odbiorca poszukujący opisu prowincji z XXI wieku, powinien sięgnąć po film Księstwo w reżyserii Andrzeja Barańskiego. Ekranowa opowieść została zrealizowana w 2011 roku, a za kanwę scenariusza posłużył twórcy cykl literacki Zbigniewa Masternaka (ur. 1978 w Piórkowie) – Chmurołap, Niech żyje wolność oraz Scyzoryk. Pisarz pozostaje jednym z najciekawszych autorów młodego pokolenia, a jego proza w pełni poświęcona jest tematyce chłopskiej. Z kolei Andrzej Barański (ur. 1941 w Pińczowie) od wielu lat konsekwentnie wykorzystuje w twórczości filmowej prowincję jako naczelny leitmotiv swoich kolejnych obrazów. Reżyser przyznał w jednym z wywiadów, że jego osobistym sukcesem było natrafienie na opowiadania Zbigniewa Masternaka, ponieważ właśnie w tej prozie odnalazł prawdę o współczesnej wsi. Prawda bywa jednak często gorzka – nie inaczej jest w przypadku Księstwa.

   Akcja filmurozgrywa się współcześnie, w pierwszej dekadzie XXI wieku. Studiującemu prawo w Lublinie Zbyszkowi Pasternakowi (alter ego Zbigniewa Masternaka) trudno jest odnaleźć się w otaczającym świecie. Poznajemy bohatera w chwili, gdy właśnie nie zdał kolejny raz egzaminu z prawa rzymskiego. Życie chłopaka w mieście przypomina wegetację – mieszka w nędznym pokoiku, nie dojada, dorywcza praca w hurtowni nie podbudowuje skromnego budżetu, toteż zdarza mu się kraść. W gruncie rzeczy sam nie ma żadnych planów na przyszłość. Po nieudanej sesji bohater jedzie na wakacje w rodzinne strony – do świętokrzyskiej wsi. W domu ukrywa przed matką, że ma problemy na uczelni. Próbuje pomagać w skromnym gospodarstwie i na nowo zintegrować się z wiejską społecznością. Znów jednak nie może się odnaleźć – w rodzinnej wsi czuje się obco.

   Film Barańskiego w interesujący sposób portretuje współczesną polską prowincję. Pewne uproszczenia, których reżyserowi nie udało się uniknąć, nie wpływają ujemnie na wymowę filmu. Tytułowe księstwo istnieje jedynie w umyśle głównego bohatera i stanowi swoiste idee fixe nieżyjącego ojca Zbyszka, który naiwnie wierzył, że on i jego przodkowie wywodzą się od potężnego księcia Wiślan osiadłego przed wiekami w Krakowie. W dwóch retrospektywnych scenach, stanowiących klamrę kompozycyjną filmu, zobaczyć można siedmioletniego bohatera, który przysłuchuje się rozważaniom wiecznie pijanego ojca. Te dwie sceny wprowadzają widza w tzw. przestrzeń mitu i marzeń. Scena z początku filmu to legenda rodowa o utracie tytułu i majątku książęcego przez przodków ojca uzasadnia niejako wszystkie późniejsze niepowodzenia osobiste. Scena końcowa wprowadza widza w świat legendy regionu związanej z figurą kamiennego pątnika posuwającego się na Święty Krzyż o ziarnko maku tygodniowo. Kiedy pielgrzym dojdzie, ma nastąpić koniec świata. Moment, w którym Zbyszek przywołuje tę scenę rozmowy z ojcem jest jednocześnie niezwykle zaskakującym finałem filmu o symbolicznej wymowie. Jednak tytułowe księstwo to nie tylko alkoholowe fanaberie rodziciela Zbyszka. Barański pokazuje w swym filmie, że „udzielnym księstwem” pozostaje polska wieś – ze swoim prawem zwyczajowym, obrzędami, autonomicznym wymierzaniem sprawiedliwości czy wreszcie poczuciem wspólnoty. Do niej właśnie (nazwy wsi nie poznajemy) wraca po dłuższym czasie główny bohater i w tym momencie zaczyna się jego dramat polegający na swoistej alienacji i rozdwojeniu. Zbyszek nie zdążył przystosować się do miejskiego świata, a jednocześnie odizolował się w znacznym stopniu od swoich korzeni. Mieszkańcy wsi traktują go nieufnie – już nie jak „swojaka”. Jest to szczególnie widoczne w jednej ze scen, gdy chłopak idzie przez wieś, a siedzący przy drodze sąsiedzi szydzą z niego. Wytykają mu brak umiejętności w zakresie prac gospodarskich i bardzo mocno akcentują, że Zbyszek zostawił matkę, która dla niego pracuje w polu ponad swoje siły. Bohater nazywany jest przez innych kpiąco „księciem”, „księciuniem” lub „Maradoną”. Pierwszy przydomek odnosi się do idei, którą zaszczepił w chłopaku jego ojciec – człowiek żyjący marzeniami o lepszym świecie i nierozumiany przez wiejski ogół, szukający w alkoholu ucieczki od codzienności. Polskim „Maradoną” natomiast Zbyszek chciał zostać – z powodzeniem trenował piłkę nożną, aż do czasu, gdy zauważony i wybrany przez trenera Korony Kielce, został brutalnie sfaulowany na boisku przez kolegę z drużyny i nabawił się poważnej kontuzji. Jego marzenie, aby osiągnąć harmonię umysłu i ciała legło w gruzach, tym bardziej, że studia prawnicze w Lublinie okazały się ponad jego siły. Profesor prawa rzymskiego uznał, że nadaje się on tylko do pługa. Również w sferach uczuciowych bohater ponosi same porażki, byłe dziewczyny wybierają innych lub wyjeżdżają z kraju, a tej jedynej nie może spotkać. Zbyszek podejmuje wiele wysiłków, by wejść w życie wsi, próbuje pracować w tartaku, wspólnie z kolegami jedzie bić się z łostowiakami, bawi się na wiejskim weselu, występuje w roli arbitra starego człowieka wypędzonego z domu itd. Z perspektywy bohatera widz ogląda wiejską rzeczywistość – blokadę drogi, wesele z nieodłącznym disco polo, morzem wódki i tanim winem. Może wsłuchać się w słowa kultowych dla tego nurtu utworów: Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina, Majteczki w kropeczki, dowiedzieć się, kto jest winien za zło i biedę –„Żydy, pedały ,księże”. W Księstwie kilkakrotnie pojawia się motyw ataku całej (lub prawie całej) społeczności wiejskiej na wybraną „ofiarę”. Tak jest w przypadku Ubeka (Edward Kusztel), który niemalże ginie w wyniku linczu po tym, jak mieszkańcy wsi oskarżają go o ścięcie drzewa, gdzie rzekomo zauważono wizerunek Matki Boskiej. Podobnie dzieje się w scenie zabierania psów Jehówce (Dorota Piasecka) – kobiecie o wyglądzie lokalnej wiedźmy, która jako jedyna walczyła z absurdalną decyzją służb weterynaryjnych. Scena uśmiercania w majestacie prawa wszystkich wiejskich psów należy do mocniejszych i jednocześnie najbardziej drastycznych filmu Barańskiego.

   Galeria ekranowych postaci jest bogata i niezwykle barwna (warto zaznaczyć, że Księstwo zrealizowano na czarno-białej taśmie, o czym dalej). Poza głównym bohaterem (świetna rola mało znanego Rafała Zawieruchy) i wspomnianymi wyżej Ubekiem i Jehówką, warto zwrócić uwagę na Suchego (Jan Wojtyński) czy Szefa (Grzegorz Gromek). Obaj są przedstawicielami młodego pokolenia, a ich system wartości sprowadza się do zaspokojenia przede wszystkim podstawowych biologicznych potrzeb, imponuje im siła fizyczna, jeśli działają – to tylko w silnej grupie. Należy zaznaczyć, że dobór aktorów jest istotnym atutem ekranowej opowieści – Barański powierzył większość ról osobom, które dopiero stawiają pierwsze kroki w polskim przemyśle filmowym. Poszczególni odtwórcy o plebejskiej urodzie, grają niezwykle autentycznie, wręcz można odnieść wrażenie, iż mamy do czynienia z naturszczykami, a nie zawodowcami. Sam reżyser w jednym z wywiadów udzielonych przed rozpoczęciem pracy nad Księstwem podkreślał, że zależy mu na zawodowych aktorach wywodzących się ze wsi, którzy mieli do czynienia z gwarą i nie mają problemu w posługiwaniu się nią na planie. Według twórcy – tylko w ten sposób można oddać autentyzm postaci. Gdy popatrzy się na gotowy film – trudno oprzeć się wrażeniu, że właśnie fragmenty z udziałem Piaseckiej, Gromka czy Wojtyńskiego zostały mistrzowsko zrealizowane przez reżysera. A przecież Barański łatwo mógł popaść w karykaturalny ton.

   Księstwo zatrzymuje specyficzny czas, a diagnoza, którą stawia, nie napawa optymizmem. Mieszkańcy polskiej prowincji przepełnieni są wieloma wadami – brakiem tolerancji, zabobonną religijnością i nadmiernie konserwatywnym podejściem do zmian, potrafią się zjednoczyć tylko po to, by zadać ból innym, słabym, odmieńcom. Stąd też tłumaczyć można wybór przez reżysera czarno-białej taśmy – w wykreowanym świecie przeważają pesymistyczne akcenty. Film utrwala pewien istotny obraz dzisiejszej wsi i nawet jeśli niektóre sceny wypadają w przerysowany sposób, to z ekranu emanuje duży ładunek prawdy. Niewątpliwie jest to prawda bolesna ukazująca zderzenie marzeń z rzeczywistością. Pokazuje ponadto jednostkę na tle zbiorowości oraz stosunek ogółu do odmienności, inności. Z pewnością znajdą się przeciwnicy takiej wizji, ale pomimo tego do dzieła Barańskiego będzie się wracać – bo reżyser zatrzymał niewielki wycinek czasu. Czasu, który już niebawem stanie się odległą, fascynującą historią.

Festiwal Filmowy w Gdyni to najważniejsza impreza filmowa w Polsce, dzięki której można przekonać się o kondycji współczesnej rodzimej kinematografii. Na odbywającym się od czterdziestu lat festiwalu twórcy rywalizują o statuetkę Złotych Lwów dla najlepszej produkcji oraz o szereg innych regulaminowych nagród, obejmujących m.in. wyróżnienia dla aktorów, reżysera, scenarzysty, montażysty, debiutantów itp. W ciągu tak długiego funkcjonowania imprezy wielokrotnie zmieniała się jej formuła – aktualna wykrystalizowała się w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

W tym roku do zmagań konkursu głównego zakwalifikowało się trzynaście produkcji (rocznie w Polsce powstaje około 25-35 filmów fabularnych), bardzo różnorodnych tematycznie jak i realizacyjnie. Wielkim zwycięzcą festiwalu został film Bogowie w reżyserii Łukasza Palkowskiego – biograficzna opowieść o Zbigniewie Relidze – kardiochirurgu, który jako pierwszy w Polsce przeprowadził udaną operację przeszczepu serca. Poza główną, najbardziej prestiżową nagrodą, uhonorowano również scenariusz filmu, jego scenografię i charakteryzację oraz Tomasza Kota, który brawurowo wcielił się w postać charyzmatycznego lekarza. Werdykt jury nie jest w tym roku kontrowersyjny, choć niektórych może pewnie dziwić, że komisja nie przyznała żadnej z istotniejszych nagród rocznicowemu filmowi Jana Komasy Miasto 44, opowiadającemu w bardzo spektakularny sposób o tragicznych wydarzeniach powstania warszawskiego.

Po każdej edycji festiwalu w Gdyni w mediach pojawiają się opinie na temat kondycji polskiej kinematografii. Myślę, że po tegorocznym festiwalu można wystawić czwórkę (stosując szkolną skalę ocen 1-6) naszym filmowcom i producentom. Na pewno filmy były interesujące i stanowią dobry pretekst do zastanowienia się nad różnymi aspektami otaczającej nas rzeczywistości – od tego w jaki sposób patrzymy na przeszłość (Obywatel, Fotograf, Bogowie, Miasto 44, Jack Strong), przez diagnozę społecznych problemów (Pod Mocnym Aniołem, Fotograf, Hardkor disko, Jeziorak, Sąsiady), aż po refleksję wybitnie artystyczną (szczególnie Onirica – Psie Pole, ale także Sąsiady).

Nasze kino mówi dziś wiele gorzkich rzeczy i w wielu przypadkach obraz kreowanego przez nie świata jest pesymistyczny. Wojciech Smarzowski w Pod Mocnym Aniołem pokazuje upadek człowieka spowodowany nałogiem alkoholowym. Wizja autora m.in. Domu złego mocno przeczy stwierdzeniu „Człowiek – to brzmi dumnie”. Obietnica Anny Kazejak – jedyny film konkursowy, którego bohaterami są nastolatkowie, utrwala negatywny stereotyp „złej młodzieży”, funkcjonujący ostatnio dość mocno w polskiej kinematografii (m.in. w filmach Galerianki, Świnki, Sala samobójców, Bejbi blues). Magdalena Piekorz przedstawia w Zbliżeniach trudności w komunikacji pomiędzy najbliższymi sobie osobami (relacja matki z córką), a ostateczna refleksja pozbawiona jest nadziei. W stylizowanym na mroczny thriller Fotografie – Waldemar Krzystek rysuje niemal katastroficzną wizję współczesnego świata, pokazując zmagania polskiej i rosyjskiej policji z nieuchwytnym przestępcą. Jan Komasa natomiast używa całego arsenału (dosłownie i w przenośni) nowoczesnych środków filmowych, by przekonać widzów, że powstanie warszawskie było przede wszystkim wielką tragedią ludzi i tytułowego miasta w 1944 roku. Tym samym reżyser stara się przełamać funkcjonujący w kulturze popularnej stereotyp, jakoby niepodległościowy zryw Warszawy był wydarzeniem wyłącznie heroicznym, pięknym i chwalebnym. Poza wymienionymi tytułami także Jeziorak, Obywatel, Hardkor disko (o którym pisałem w poprzednim odcinku), Onirica – Psie Pole i Sąsiady nie napawają optymizmem.

Tak duża dawka pesymizmu może zastanawiać. Uważam jednak, że świadczy to o wielkości polskich reżyserów, którzy swoimi filmami starają się zwrócić naszą uwagę na otaczające nas problemy. Twórcy zapraszają nas do dyskusji i skłaniają do refleksji – a właśnie to jest głównym zadaniem szeroko rozumianej kultury. Polskie kino zdaje się mówić: „Działajmy, by jutro było lepiej, a przynajmniej nie gorzej”. Zatem – do dzieła!

... na polskie kino spogląda Piotr Kurpiewski

Jest wieczór 28. sierpnia 2014 roku. Początek kolejnego roku szkolnego zbliża się nieubłaganie – wszystko rozpocznie się za trzy dni. Za trzy dni poznam moją Nową Klasę, z którą planuję dużo zrobić – przynajmniej tyle, ile udało się zrealizować z Ich Poprzednikami. Nie chcę jednak powtarzać wszystkiego tak samo jak w przypadku Klasy „A”, którą prowadziłem (razem z Iwoną Chojnacką i Januszem Żurawskim) w latach 2011-2014. W każdej nowej sytuacji potrzeba czegoś nowatorskiego. W tym przypadku nowością jest niniejszy cykl tekstów. Chciałbym, żeby wszystkie Osoby z mojej Nowej Klasy od samego początku uczyły się mówić własnym głosem na temat kina, teatru, muzyki, literatury, sztuki, mody i sportu. Jestem WYCHOWAWCĄ i jako pierwszy daję przykład – rozpoczynam szeroko pojętą dyskusję o filmie. Moje teksty poświęcone będą aktualnie ukazującym się polskim filmom i postaram się spoglądać na nowe produkcje okiem krytycznym, niekoniecznie krytykanckim. Niniejszy blog (używając jakże modnego dziś słowa, za którym osobiście nie przepadam) uzupełniać będę w odstępach jednego lub dwóch tygodni, w zależności od pojawiania się w kinach nowych polskich filmów. Chciałbym, aby te przemyślenia stanowiły zaczyn dyskusji – mniej lub bardziej formalnych, zarówno w szkole, jak i poza nią. Będę pisał o polskim kinie z dość prozaicznych przyczyn. Po pierwsze: trochę się znam na naszej rodzimej kinematografii, a po drugie: oglądanie filmów to moja pasja, którą chcę dzielić się z Nową Klasą. Tą pasją dzieliłem się już z Poprzednią Klasą, z którą wspólnie odkryliśmy przyjemność TWORZENIA FILMÓW.

Moja Nowa Klaso: NASZ czas nadszedł. Ja jestem gotowy. A WY?

„Bliżej polskiego filmu”

Odcinek pierwszy: Hardkor disko – hardkor polo (na sopockim molo)…

Pierwszym filmem, o którym chciałem nieco napisać jest Hardkor disko Krzysztofa Skoniecznego. Produkcja miała swoją premierę jeszcze w kwietniu, więc trudno nazwać ten film nowością na naszych ekranach. Traf chciał jednak, że akurat Hardkor disko znalazło się w sierpniowym repertuarze „kina pod chmurką” na sopockim molo i było jedną z niewielu rodzimych aktualnych propozycji filmowych.

Zaraz po seansie trudno mi było zebrać myśli – wydawać by się mogło, że to dobry znak – w końcu zadaniem filmu jest wywołanie w głowie nagłej reakcji łańcuchowej, która bywa określana „intensywnym myśleniem”. Po kilku minutach wiedziałem już jednak, że filmowa układanka zaproponowana przez Krzysztofa Skoniecznego jest jedynie efekciarską wydmuszką, której daleko do miana choćby „dobrze skrojonego filmu”.

Zabrakło tego, co od dekad jest bolączką polskiego kina – dobrego scenariusza. Co prawda scenarzyści (jednym z nich jest reżyser Hardkoru) starali się zaproponować interesującą historię, jednak ostatecznie nie została ona opowiedziana w zrozumiały sposób. Skonieczny posiadł już tajniki sprawnej reżyserii filmowej, co ewidentnie widać na ekranie, szczególnie w scenach inspirowanych innymi dziełami polskiej i światowej kinematografii (odnaleźć można nawiązania do następujących filmów: Lśnienie, Dekalog V, Fargo, Funny Games, Spring Breakers i zapewne przynajmniej jeszcze kilku innych). Nie ustrzegło go to jednak przed mieliznami scenariusza, ponieważ po obejrzeniu hardcore’owego Hardkoru pierwsze pytanie jakie się nasuwa brzmi: o co tu właściwie chodzi? Czy o pokazanie obłędu? A może Skonieczny kreśli mało optymistyczną wizję współczesnego świata, w którym niepodzielnie królują hedonizm, narkotyki i brak jakichkolwiek zasad moralnych? Ostatecznie trudno zgadnąć, co ważnego chciał powiedzieć reżyser.

Pod względem warsztatu filmowego Hardkor disko wypada bardzo dobrze. Film od początku trzyma w napięciu, które jest budowane przy pomocy szeregu niedopowiedzeń. Nieźle wypadają młodzi aktorzy – kojarzony przede wszystkim z roli Magika z Jesteś Bogiem Marcin Kowalczyk (filmowy Marcin) oraz debiutująca na srebrnym ekranie Jaśmina Polak (Ola). Kowalczyk jako psychopatyczny, szukający zemsty desperado jest oszczędny, a przez to bardzo przekonujący. Zupełnym przeciwieństwem Marcina jest Ola – witalna, pełna energii, nie potrafiąca odnaleźć się w życiu zwykła dziewczyna. Pozytywnie można również się wypowiedzieć na temat zdjęć zrealizowanych do Hardkor disko przez Kacpra Fertacza. Sposób kadrowania sprawia, że jako widzowie dostrzegamy emocjonalną pustkę bohaterów. Naprzemiennie stosowane zbliżenia i plany ogólne potęgują poczucie wyobcowania. Interesującym zabiegiem wizualnym było również podzielenie filmu na trzy części: dzień ojca, dzień matki i dzień dziecka. Kolejne partie zapowiada stylizowany na dziecięcą twórczość obrazek. Opisane rozwiązanie to ewidentna przewrotna gra reżysera z widzami.

Podsumowując powyższe rozważania, można stwierdzić, że dobrze zapowiadający się debiut filmowy nie udał się z powodu scenariuszowych mielizn. Miało być Hardkor disko – skończyło się na czymś w rodzaju Hardkor polo. Uważam, że warto jednak poczekać na następny film Krzysztofa Skoniecznego – z pewnością reżyser zaskoczy nas pozytywnie niejeden raz.

W następnym odcinku: relacja z 39. Festiwalu Filmowego w Gdyni.