Aktualności

List otwarty do pana ministra Boniego w obronie bibliotek szkolnych

slbs_plakatMinister Michał Boni opublikował ostatnio projekt założeń ustawy umożliwiający likwidację bibliotek szkolnych. Ponieważ żadna z instytucji oświatowych, mimo prób, nie została do dziś wysłuchana, stworzyliśmy akcję „STOP likwidacji bibliotek”. W krótkim czasie uzyskała ona ogromne poparcie społeczne (głównie ludzi młodych) i upowszechniła debatę o kondycji polskich bibliotek. Stworzyliśmy list otwarty do ministra Boniego, który można podpisać oraz dodać własne argumenty. Całość zostanie przesłana do pana ministra Boniego.

List otwarty, dokumentacja, argumentacja, pytania i odpowiedzi: www.stoplikwidacjibibliotek.pl
Patronami honorowymi akcji są m.in. prof. Jan Miodek, prof. Andrzej Markowski, prof. Jacek Kolbuszewski, prof. Jacek Wojciechowski.
Pełną listę patronów znajdą Państwo tutaj:  http://www.stoplikwidacjibibliotek.pl/patroni.php

Zapraszamy do wzięcia sprawy w swoje ręce.
Prosimy o rozsyłanie tej wiadomości każdemu, ponieważ w interesie każdego (młodego, starego, czytającego lub nie) jest obrona bibliotek – zarówno szkolnych, jak i publicznych.
Pod tym adresem znajdują się materiały graficzne, które można wydrukować jako plakat do wywieszenia w bibliotece, pokoju nauczycielskim, szkole itd. www.stoplikwidacjibibliotek.pl/dla-mediow.php

Jest to całkowicie niepolityczny protest.
Z poważaniem,
Organizatorzy "STOP likwidacji bibliotek"
www.stoplikwidacjibibliotek.pl

Nauczyciele będą musieli notować, co robili w pracy

Aleksandra Pezda 01.02.2013, aktualizacja: 01.02.2013 12:25

Spotkanie z rodzicami, kurs komputerowy, rada pedagogiczna - każdą zawodową czynność nauczyciele będą mieli obowiązek rejestrować. Najbardziej pracowitych nagrodzi wójt premią.

W korporacjach taki dokument nazywa się timesheet. Chodzi o rejestr czasu pracy - wpisujesz się po przyjściu do biura, wypisujesz przed wyjściem. Odliczasz np. wyjście na lunch, dopisujesz nadgodziny w razie pilnych zleceń, które zawaliły ci wieczór. Teraz taki timesheet będzie w każdej szkole. Nie wiadomo, czy nauczyciele dostaną indywidualne dzienniczki do prowadzenia, czy też będzie jakaś księga z rejestrem czasu pracy, a może szkoły załatwią to komputerowo? Mają to określić samorządy, każdy według własnego pomysłu. Obowiązek rejestracji czasu pracy ma zostać zapisany w Karcie nauczyciela - ogłosiła to w czwartek minister edukacji Krystyna Szumilas wraz z innymi zapowiedziami zmian w przepisach regulujących nauczycielski system pracy.

- Jest wiele rozbieżności, jeśli chodzi o ocenę czasu pracy nauczycieli. To pozwoli je usunąć - tłumaczyła.

Co dokładnie trzeba będzie rejestrować i czy np. sprawdzanie klasówek w domu się liczy? Na to pytanie minister odpowiada enigmatycznie: - Chodzi o najważniejsze zadania zawodowe.

Teraz jest tak, że nauczyciele są rozliczani z 18 godz. lekcji w tygodniu plus dwóch godzin na dodatkową pracę z dziećmi. Reszta ustawowego czasu pracy należy do nich - mają się przygotowywać do lekcji i doszkalać. Szkoła wymaga od nich dodatkowo obecności na radach pedagogicznych, zebraniach z rodzicami albo przy innych okazjach - np. podczas egzaminów, na wycieczce albo kiedy przygotowują występ szkolnego teatrzyku. O to, czy nauczyciele tak naprawdę pracują dużo, czy mało, trwa spór od lat. Ostatnio zaangażowały się w niego samorządy, bo szukają w oświacie oszczędności - z powodu demograficznego niżu chciałyby nauczycielom dołożyć pracy, ale za to przerzedzić ich szeregi. Przeszkadza im w tym 18-godzinne pensum.

Minister Szumilas ostatecznie zapowiedziała wczoraj, że rząd pensum nie ruszy. Bo w szkołach jest i tak za dużo zmian, np. obniżenie wieku szkolnego do sześciu lat. Wszystko wskazuje na to, że rejestr czasu pracy załatwili nauczycielom związkowcy - od lat udowadniają, że pedagodzy tak naprawdę pracują więcej niż 40 godz. w tygodniu.

- Skończą się wreszcie oskarżenia, że nauczyciele są leniwi - mówił wczoraj z dumą prezes ZNP Sławomir Broniarz.

Nie wiadomo jednak, czy związkowcy nie przestrzelili. Bo rejestrowanie czasu pracy to nic innego jak zwiększenie biurokracji, którą szkoła jest umęczona. Do tego minister nie dała jasnej odpowiedzi na pytania ważniejsze: jakie konsekwencje czekają nauczycieli, jeśli w ich tzw. timesheecie będzie mniej godzin niż u kolegów? I czy muszą się w każdym miesiącu rozliczyć z 40 godz. pracy?

Powiedziała jednak: - Zapisy tego rejestru mogą wpłynąć na ocenę pracy nauczyciela, samorządy mogą to powiązać z pensją.

Przy tym MEN rozluźniło nieco zasady rozliczania nauczycielskich płac - samorządy będą miały większą swobodę rozdzielania dodatków do pensji. Nietrudno się domyślić, że będą mogły teraz tych pracowitych nagradzać premiami, a tym, którzy nie uzbierają wystarczającej liczby godzin, obcinać pieniądze z dodatków (np. motywacyjnego).

Inne zmiany w Karcie nauczyciela zapowiedziane przez MEN: * urlop na poratowanie zdrowia dopiero po 20 latach pracy i tylko na rok (teraz jest po siedmiu latach pracy i łącznie na trzy lata); nie dadzą go już lekarze rodzinni, ale lekarze medycyny pracy i nie za każdą przypadłość, lecz za „choroby zagrażające wystąpieniem choroby zawodowej” (Co to za choroby? MEN nie wyjaśniło); * urlop wypoczynkowy 47 dni, nie ma wolnego w okolicy świąt, pracujesz w wakacje (np. podczas rekrutacji) - urlop odbierasz w ciągu roku szkolnego, ale tylko wtedy, kiedy nie ma zajęć dla uczniów; * tzw. dodatek uzupełniający w zasadzie przestaje istnieć, bo samorządy inaczej będą wyliczały średnią pensję nauczycieli.

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA

http://wyborcza.pl/1,75248,13330024,Nauczyciele_beda_musieli_notowac__co_robili_w_pracy.html

men zabierze tydzienAle zmiana! Wakacje nauczycieli będą krótsze

Aleksandra Pezda 30.01.2013, aktualizacja: 29.01.2013 22:09

Karta nauczyciela do zmiany. MEN ogłosi jutro, że chce zabrać nauczycielom tydzień wakacji. Jeśli wyjadą na narty między świętami a sylwestrem, będą musieli wziąć urlop.

Dwumiesięczne wakacje, dwa tygodnie ferii i wolne w czasie świąt. Krótki dzień pracy, do tego stała pensja, zależna od stażu pracy, ale jednakowa dla lepszych i gorszych. Po siedmiu latach - urlop na poratowanie zdrowia, łącznie trzy lata. Takie warunki pracy ma dziś 661 tys. polskich nauczycieli. Wielu im zazdrości, ale pedagodzy narzekają. Że niewiele zarabiają (stażysta dostaje na rękę 1,8 tys. zł, a doświadczony nauczyciel - 3 tys.), w domu muszą poprawiać klasówki i pisać konspekty, program jest przeładowany, a dzieci coraz gorsze.

Czy pedagodzy zachowają warunki pracy, które ustawowo gwarantuje im Karta nauczyciela? Związki zawodowe bronią jej jak niepodległości.

Jutro w południe minister edukacji Krystyna Szumilas ogłosi rządowe propozycje zmian w ustawie. Rząd obiecał, że na razie nie ruszy pensum - 18 godzin nauczyciele muszą spędzić przy tablicy i dwie na zajęciach wyrównawczych (choć wiadomo, że i tak pracują więcej). Dowiedzieliśmy się, że szykują się jednak inne, fundamentalne zmiany. Po pierwsze, MEN proponuje inaczej niż dotąd określić zasady nauczycielskich wakacji. Teraz Karta mówi, że „nauczycielowi przysługuje urlop wypoczynkowy w wymiarze odpowiadającym okresowi ferii i w czasie ich trwania”. W razie potrzeby, np. podczas rekrutacji do szkół, dyrektor może nauczycielom uszczknąć z tego tydzień. Gdyby jednak chciał zorganizować w szkole półkolonie lub ferie, musiałby im zapłacić dodatkowo.

Efekt? Nauczyciele mogą w ciągu roku szkolnego mieć nawet 70 dni wolnych od pracy. Np. nie muszą przychodzić do szkoły między świętami Bożego Narodzenia i sylwestrem - wtedy, gdy wolne mają uczniowie.

Teraz MEN zapowiada, że pedagog będzie mógł odpoczywać dokładnie 47 dni - o tydzień mniej, niż trwają wakacje letnie i ferie zimowe. Nauczyciel, który zechce wyjechać na narty po świętach, będzie musiał wziąć urlop. Straci tym samym dni wolne z wakacji letnich. Jeśli nie chce oddać wakacji, po świętach musi być w szkole. Po co? Np. żeby opiekować się dziećmi, które w tym czasie nie mają co ze sobą zrobić.

Dorota Wyrwas, dyrektorka SP nr 4 w Słupsku, dziwi się: - Co będziemy wtedy robić? Pilnować budynku?

- Nauczyciele będą niezadowoleni - przewiduje Ryszard Sikora, dyrektor SP nr 36 w Krakowie, działacz Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. Ale jego zdaniem pomysł rządu ułatwi zarządzanie szkołami: - W czasie ferii będzie można organizować zajęcia dla uczniów, a latem na przykład szkolenia dla nauczycieli.

Podobnie uważa Wiesław Włodarski, dyrektor liceum im. Ruy Barbosy w Warszawie. Jego zdaniem nauczyciele mogliby wtedy uzupełniać dokumentację, omawiać problemy z uczniami, planować pracę: - Dziś mam problemy ze skompletowaniem ekipy do rekrutacji. Każdego z moich nauczycieli mam prawo angażować tylko na siedem dni.

Rząd chce też zmienić zasady wynagradzania nauczycieli w taki sposób, żeby dać samorządom większą swobodę w różnicowaniu pensji.

Dzisiaj składa się na nią, oprócz części zasadniczej określanej przez rząd, kilkanaście różnych dodatków, np. motywacyjne za pracę na wsi czy za wysługę lat. To nawet jedna trzecia wynagrodzenia. MEN chce, by o wysokości dodatków decydowały samorządy, na których utrzymaniu są szkoły. Lepsi nauczyciele mogliby dostawać większe pieniądze. Łatwo jednak przewidzieć, że samorządy nie będą się kwapiły, by dorzucić pieniędzy nauczycielom. Od dłuższego czasu narzekają, że państwowe subwencje na edukację nie starczają nawet na pensje. Wszystko przez niż demograficzny - państwo uzależnia wysokość subwencji od liczby dzieci w szkołach. A tych jest coraz mniej - od 2005 r. ubyło ich milion. We wrześniu do szkół poszło o 140 tys. dzieci mniej niż w 2011 r.

Samorządy szukają oszczędności. We wrześniu wszystkie organizacje samorządowe - od wiejskich po metropolitalne - podpisały się pod projektem zmian w Karcie nauczyciela, np. zażądały, by zwiększyć pensum, a skrócić wakacje (do 40 dni). Jeśli pomysły samorządów weszłyby w życie, szkoły czekałaby szybka komercjalizacja, a nauczycieli - dużo cięższa praca.

To dlatego rząd obiecał przedstawić własne propozycje. Wśród nich również ograniczenia w dostępie do urlopów dla poratowania zdrowia. O tym, które rozwiązanie - samorządowe czy ministerialne - wejdzie w życie, zdecyduje parlament.

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA

http://wyborcza.pl/1,75478,13318085,Ale_zmiana__Wakacje_nauczycieli_beda_krotsze.html

Nauczyciele są bezradni: Aż chce się bić

Małgorzata Święchowicz, współpraca Monika Matuszewska

Newsweek, 14 stycznia 2013 08:00, ostatnia aktualizacja 18:21

Boję się, że mnie kiedyś poniesie. Zaciskam zęby, udaję, że nie słyszę pierdnięć i tych pizd, kurew – mówi Anna, nauczycielka w gimnazjum. – Wyobrażam sobie czasami, że podchodzę do takiego gnoja, łapię za kark… Z ostatnich badań wynika, że nie ona jedna.

Wchodzę do klasy, siedzą tyłem. Udają, że nie słyszeli dzwonka. Puszczają papierowe samolociki, krzyczą do siebie: „Kurwa, łap! W pizduuu! No łap mojego dreamlinera! Ej, teraz uwaga, we mgle leci Tu-154”. Wszyscy: „Ha, ha, ha”. Zaczynam sprawdzać obecność – opowiada Anna, nauczycielka angielskiego w gimnazjum. – Jeden beka, drugi głośno puszcza bąka. Mam wykształcenie uniwersyteckie, studia podyplomowe, kursy, mianowanie, a na niektórych uczniów żadnego wpływu. Wystarczy jeden w klasie, żeby rozwalić lekcję. Wyobrażam sobie czasami, że podchodzę do takiego gnoja, łapię za kark… Ale nie podchodzi, nie łapie, żeby nie skończyć jak ten wuefista z gimnazjum w Białymstoku. Miał sprawę w sądzie, bo nie wytrzymał, chwycił ucznia, pchnął, chłopak odbił się od drzwi.

– Boję się, że mnie też kiedyś poniesie. Zaciskam zęby, udaję, że nie słyszę pierdnięć i tych pizd, kurew – mówi Anna. Wstyd przyznać, ale pocieszyła ją wiadomość, że w jednej z zabrzańskich podstawówek 13-letni Kuba masturbował się na angielskim. – Pomyślałam z ulgą: są lekcje rozwalane bardziej niż moje. Rodzice w tamtej szkole oburzali się, że nauczyciele nie reagują. Kuba na oczach wszystkich zaspokajał się seksualnie, palił papierosy. A nauczyciele?

– Nic – mówi Anna. – Taki myk: jeśli „nie widzisz”, nie musisz reagować i narażać się na ryzyko, że reakcja okaże się zła, przesadna. Mnie na przykład nikt nie uczył, jak powstrzymać 13-latka, który rozpina rozporek i zaczyna się onanizować. No co zrobić? Złapać go za rękę?

Krzyk i kary cielesne

– Najgorsze, co może zrobić nauczyciel, to dać się ponieść emocjom – mówi pedagog, prof. Jacek Pyżalski. – Wyzywać, grozić, obrażać, mówić: doigrałeś się, już po tobie. Wtedy uczeń nie ma nic do stracenia, inni też się nakręcają. I już nikt nie chce się wycofać.

Prof. Pyżalski od lat bada, jak nauczyciele radzą sobie w trudnych sytuacjach. Okazuje się, że wielu jest bezradnych. Poprosił ponad 1200 pedagogów z różnych regionów Polski, żeby opisali, co im się przytrafiło na lekcjach w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Nauczyciele twierdzili, że uczniowie na lekcjach rozmawiają przez telefon, rżą jak konie, pukają, stukają, poszturchują się, czytają gazety, grają w karty, jedzą. Większość nauczycieli uważała, że na niektórych uczniów działa tylko ostry krzyk, mocne słowo. A co szósty chciałby, żeby w szkole były dozwolone kary cielesne – inaczej nie utrzyma się dyscypliny.

Kiedy o nauczycielach wyrywających się do krzyków i bicia przeczytał Marek Michalak, rzecznik praw dziecka, był przerażony. 28 grudnia zeszłego roku wysłał do minister edukacji Krystyny Szumilas list z pytaniem, jak resort zamierza zmienić te niepokojące postawy nauczycieli. MEN jeszcze pracuje nad odpowiedzią.

Pani wpada w szał

Dyrektor szkoły w Krasnosielcu na Mazowszu w życiu by się nie spodziewał, że geografowi mogą tak puścić nerwy. Nauczyciel zły na ucznia, który rozwalił mu lekcję, zatrzymał chłopaka w klasie po zajęciach. – I co ty myślisz? – krzyczał. – Lekcji nie dasz mi prowadzić, skurwysynu pierdolony? Wpierdolić ci tu? Ty chamie... To doświadczony nauczyciel, 27 lat w zawodzie. Wyjątkowo dotąd ceniony – mówi „Newsweekowi” dyrektor. A pękł, wyszedł z siebie. Uczeń to nagrał, film z belfrem wyprowadzonym z równowagi trafił do internetu, nawet był w telewizji. Wstyd, nagana, zabrany dodatek motywacyjny i niewykluczone, że trzeba się będzie tłumaczyć w prokuraturze.

W ubiegłym roku przed sądem zaczął się proces nauczycielki przyrody z podstawówki w Czerninie – szkolna sprzątaczka nagrała, jak pani od biologii wpada w szał, szarpie ucznia, krzyczy. On do niej: „Dlaczego mnie bijesz?”. A ona: „Bo tak mi się podoba”. Wcześniej przed sądem stanęła nauczycielka zerówki w Przyjmie koło Konina – ciągnęła ucznia za ucho, biła książką po głowie.

Ilu nauczycieli ma podobne sprawy karne? Ilu – za pobicie czy straszenie uczniów – ukarały komisje dyscyplinarne? Ilu jest zawieszonych? Tego nie wie ani Ministerstwo Edukacji, ani Związek Nauczycielstwa Polskiego, ani oświatowa Solidarność. Nie liczą.

Próba sił

Ewa, nauczycielka polskiego w głogowskim Gimnazjum nr 5, ma 30-letni staż, w tym jeden rok wyjęty z pracy i życia. – Ja z nerwów mało co z tego roku pamiętam. Brałam silne leki, żeby jakoś znieść zarzuty, przesłuchania, rozprawy w sądzie.

Była oskarżona o znęcanie się nad uczniem. A chciała tylko, żeby ściągnął czapkę. Nawet go nie znała, mijali się na korytarzu, powiedziała, żeby zdjął. Nie chciał. Spotykali się przez kolejne dni – uczeń zawsze w czapce, nauczycielka zawsze z żądaniem, żeby ściągnął. I tak od słowa do słowa, zaczęły się obelgi. On słyszał, że jest niewychowany bachor, skończy w poprawczaku. Więc jak się odwracała, udawał, że kopie ją w tyłek. W końcu nie wytrzymała, zdarła mu czapkę z głowy. On wracał ze szkoły tak wściekły, że robił demolkę w domu. Wyobrażał sobie, że tłukąc różne przedmioty, ją tłucze.

Kiedyś zderzyli się na korytarzu – ona do niego: „Uważaj, co robisz!”. On do niej: „Bujaj się”. Poszła na skargę do pedagoga, to chłopak jej odkrzyknął: „Coś się do mnie tak przyczepiła, stara kurwo!”. Wtedy to się skończyło policją, uczeń miał sprawę za obrazę, nauczycielka wygrała. Ale później to ona miała sprawę – doniesienie do prokuratury złożyła matka chłopca. Siedząc na ławie oskarżonych, polonistka słuchała, co mają do powiedzenia na jej temat uczniowie, co nauczyciele. Okazało się, że wśród tych pierwszych ma mniej zaciętych wrogów niż wśród tych drugich. – To wszystko razem mnie zdemolowało od środka, w zasadzie mnie zabiło – mówi polonistka. Sąd w ubiegłym roku orzekł, że jest niewinna. Wróciła do szkoły. – Chodzę z podniesioną głową, ale wciąż na lekach.

A kiedyś – pamięta – była siłą spokoju. Uczniowie mówili na nią „mamusia”. Nigdy się uczniów nie bała. Dostawała trudne klasy: nieletnie prostytutki, chłopców, którzy biją rodziców, mają na koncie kradzieże, rozboje. Przez te lata nauczyła się jednego: gdy ma się lekcje z nową klasą, to trzy pierwsze miesiące są czasem prób: oni kwiczą, beczą, puszczają samolociki, sondują, na ile mogą sobie pozwolić. Jeśli wyraźnie nie postawisz granic, to skończysz jak ten nauczyciel z Torunia, któremu nałożyli kosz na głowę.

– Starałam się więc szybko ustalać zasady, jak się coś działo, natychmiast reagować. A teraz nie wiem, czy warto. Dziś wyszłam na dyżur, patrzę: dziewczyna obściskuje się z chłopakiem. Proszę, żeby się od siebie odsunęli choćby na tyle, aby między nich dało się wcisnąć kartkę. Na to uczennica do mnie, żebym się nie ważyła dotykać jej kartką, bo to będzie naruszenie nietykalności cielesnej – opowiada polonistka.

Wypaleni po trzech latach

– Są nauczyciele, którzy trzy lata popracują i już są zawodowo wypaleni. To makabra mieć 28 lat i wszystkiego serdecznie dość – mówi Tomasz Wojciechowski, psycholog, prezes Fundacji na rzecz Bezpieczeństwa i Współpracy w Szkole Falochron. Kilka lat temu, gdy przeprowadzono ogólnopolskie badania dotyczące kondycji nauczycieli, okazało się, że tylko co trzeci mógł się pochwalić dobrym stanem psychicznym. – Nie mają dobrego przygotowania do radzenia sobie w trudnych sytuacjach, na studiach się tego nie uczy – tłumaczy prezes Wojciechowski. – A to ludzie jak inni: boją się, złoszczą, są sfrustrowani, agresywni, zmęczeni.

Dyrektorka zespołu szkół w Wilkowisku koło Limanowej mówi, że do dziś nie potrafi rozgryźć tej nauczycielki matematyki. Dzieci robiły to, co chciała, bo jak ktoś był nieposłuszny, kazała się kłaść na ławce, przytrzymywała za głowę, pozostali uczniowie mieli podchodzić po kolei i bić. Kto odmawiał bicia, za karę musiał chodzić dookoła klasy w kucki.

– Mówiła, że tak się robi kaczuszkę – wzdycha dyrektorka szkoły. Gdy wyszły na jaw metody matematyczki, dyrektorka nie mogła spać (dzieci, zanim się przełamały i zaczęły opowiadać, też miały kłopoty ze snem, do tego biegunki, wymioty). – Słuchałam, co im pani kazała robić, i płakałam – opowiada dyrektorka. Ściągnęła nawet psychologa, żeby przebadał, czy nie konfabulują. Nie mogła uwierzyć. Prokuratura w grudniu przesłała do sądu akt oskarżenia, wkrótce zacznie się proces.

Nic nie można zrobić

Joanna, nauczycielka niemieckiego w Gimnazjum i Liceum Towarzystwa Oświatowego Lykeion w Łodzi: – Uczę 20 lat i widzę, że jest coraz gorzej. Ja akurat nie mam sytuacji konfliktowych z uczniami, ale dostrzegam ten problem wśród nauczycieli, których znam. Nie mają takiego komfortu jak ja – pracuję w małej szkole: 170 uczniów, oni w dużych placówkach. W pokoju nauczycielskim każdy stara się pokazać, że jest fest i jemu uczniowie nie wchodzą na głowę. Nie mówi się otwarcie o problemach, bo nikt przecież nie chce uchodzić za takiego, który sobie nie radzi.

Tymczasem uczniowie wychodzą z klasy bez pytania, hałasują, wybuchają, bluźnią. Wulgaryzmy traktują jak przerywniki. To problem powszechny jak palenie. Nie można nic z tym zrobić, już nie wiadomo, jakie kary stosować. Finansowych nie można. Prace społeczne tylko za zgodą rodziców. A z rodzicami trudno się umówić, unikają spotkań z nauczycielem. Wolą nic nie robić.

http://spoleczenstwo.newsweek.pl/nauczyciele-sa-bezradni--az-chce-sie-bic,100375,1,1.html

Święty Mikołaj – postać starszego mężczyzny z brodą ubranego w czerwony strój, który wedle różnych legend i bajek w okresie świąt Bożego Narodzenia rozwozi dzieciom prezenty saniami ciągniętymi przez zaprzęg reniferów. Według różnych wersji zamieszkuje wraz z grupą elfów Laponię lub biegun północny. Dzięki sprawnej promocji praktycznie zastąpił on w powszechnej świadomości tradycyjny wizerunek świętego Mikołaja biskupa. Obecnie powszechna forma tej postaci wywodzi się z kultury brytyjskiej i amerykańskiej, gdzie jest jedną z atrakcji bożonarodzeniowych. W większej części Europy, w tym w Polsce, dzień Świętego Mikołaja obchodzony jest tradycyjnie 6 grudnia jako wspomnienie Świętego Mikołaja, biskupa Miry. Rankiem tego dnia dzieci, które przez cały mijający rok były grzeczne, znajdują prezenty, ukryte pod poduszką, w buciku lub w innym specjalnie przygotowanym w tym celu miejscu (np. w skarpecie).

01_mikolajki_samorzd  03_mikolajki_samorzd  04_mikolajki_samorzd

Na skutek przenikania do europejskiej tradycji elementów kultury anglosaskiej (w szczególności amerykańskiej) także w Europie święty Mikołaj utożsamiany jest coraz częściej z Bożym Narodzeniem i świątecznymi prezentami. Obecny wizerunek – czerwony płaszcz i czapka – został spopularyzowany w 1930 roku przez koncern Coca-Cola dzięki reklamie napoju stworzonej przez amerykańskiego artystę Freda Mizena. Na pewno jednak reklama ta pomogła utrwalić w powszechnej świadomości ten kostium świętego. Rok później nowy wizerunek św. Mikołaja przygotował, także na zlecenie Coca-Coli, Huddon Sundblom. Najbardziej charakterystyczny element stroju świętego mikołaja - czerwona czapka z białym pomponem, stała się jednym z komercyjnych symboli świąt Bożego Narodzenia.

Współcześnie, ze względów komercyjnych, wizerunek św. mikołaja jest używany przez handlowców, a okres wręczania prezentów rozciągnął się od imienin Mikołaja do Nowego Roku. Jako postać reklamowa mikołaj jest popularny w okresie świątecznym także w krajach Azji, dokąd trafił z USA. Towarzyszy kończącym rok handlowym promocjom nawet w Chinach, gdzie jest znany jako Staruszek Bożonarodzeniowy (圣诞老人).

Zgodnie z ustaleniem Rady Języka Polskiego z 5 maja 2004 frazę święty mikołaj pisze się małą literą (np. Tata przebrał się za świętego mikołaja), chyba, że dotyczy konkretnego świętego. Również małą literą pisze się nazwę obrzędu, jakim są mikołajki.